Trzy rzeczy, dzięki którym lubię serial Suits



1. Ubrania. Za każdym razem, gdy w serialu jest nowy dzień i któraś z kobiet kroczy przez korytarz w nowej kreacji, myślę sobie „ale kiecka!”. Zawsze idealnie dopasowana, skrojona, no kurczę, perfekcyjna… Tak bardzo nie znam się na modzie, że dopiero douczyłam się, że każdy element ubioru jest firmowany takim nazwiskiem jak Givenchy, Prada czy Chanel. W tym momencie moja hipsterska część duszy próbowała wprawdzie zakrzyknąć „Nie idź tą drogą!”, ale kto by się przejmował hipsterstem, gdy na horyzoncie pojawia się wystrzałowa sukienka?

Jest jednak pewien problem. Kreacje są tak obłędne, że przyciągają wzrok bardziej niż w innych filmach. Może za bardzo? No bo bez przesady, za każdym razem gapić się na toalety pań i panów zamiast nadążać za tym, co się dzieje? Powiem szczerze, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się do tego stopnia zauważać ubrań aktorów – nieważne, czy w filmie, czy w serialu. One są… No, są, i to się widzi. I nie mówię tu tylko o kobietach – panowie również noszą idealnie skrojone garnitury (Odkryłam nieodkryte! Suits.), dopasowane koszule, zegarki i (tfu!) nawet niekiedy kamizelki!


2. Dowcipy. Może to nie jest bardzo głęboki ani wyszukany humor, ale bardzo mi odpowiada. Cięte riposty, dużo odniesień do popkultury, szczególnie do filmów (tak mi się wydaje, ale mogę wszystkiego nie łapać). Teatr. Możecie nie wierzyć, ale zdarzyło im się nawet zacytować Szekspirowskiego Tytusa Andronikusa! Bardzo się tym rozczuliłam w którymś z pierwszych odcinków czwartej serii.

Dobra, nie jest to do końca możliwe, żeby między ludźmi zawsze toczyły się tak pięknie wyważone dialogi i padały do tego stopnia sprawiające wrażenie przemyślanych żarty… Ale przecież nie oglądam tego serialu po to, żeby oglądać prawdziwe, prawdopodobne życie


3. Muzyka. Na koniec odcinka zwykle do niemych scen puszczają dłuższy fragment jakiegoś spokojnego utworu. Do dzisiaj słucham niektórych utworów z pierwszej serii, są zachwycające. Tak naprawdę jeśli człowiek przyjrzy się bliżej i przestanie skupiać się na muzyce podczas tych ostatnich scen – uderzy go z całą mocą komiczność  zwolnionego chodu (oni zwykle tam gdzieś idą do windy i gapią się na siebie zza szklanych domów ścian) i powolutku jadącej za idącym kamery.


Mimo tych z rzadka wtrącanych wad serialu, ogląda się go naprawdę miło. Po spadku zainteresowania w trzeciej serii (która była dość dużym powtórzeniem; taką wariacją na temat dwóch pierwszych. Fabuła została ta sama, zmieniły się złe osoby), czwarta jest zaskakująco dobra – jeśli za miarę dobrego serialu uznamy trzy rzeczy, które opisałam powyżej i takie zakończenia, żeby nie można się było doczekać następnego odcinka, bez popadania w przesadę pod hasłem „Mody na sukces”.


Aha. Jeśli ktoś nie wie – serial jest o prawnikach. Jak tak popatrzy się na to, co napisałam wyżej, to wydaje się całkiem zabawne, nie?

Tekst pochodzi z bloga Sekretne życie kultury i z 2013 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz