Osiemnastowieczni (nie tacy) romantyczni buntownicy ze statku „Bounty”

Weźmy kilku młodych, zbuntowanych marynarzy, kilkanaście kobiet z Tahiti i zostawmy ich na bezludnej wyspie. Ciekawe, co się wydarzy?

Wszystko zaczęło się od tego, że przypadkiem trafiłam na książkę Macieja Wasielewskiego Jutro przypłynie królowa. Jest o maleńkiej wysepce z dala od wszystkiego. Ten skraj świata nazywa się Pitcairn i od dwustu lat żyją tam potomkowie zbuntowanych angielskich marynarzy. Opis tej książki tak mocno rozbudził moją wyobraźnię, że musiałam ja natychmiast kupić i jeszcze szybciej pochłonąć. To, co przeczytałam, sprawiło że najpierw zrobiło mi się dziwnie, a potem niedobrze. Zanim napiszę o samej książce, postanowiłam jeden wpis poświęcić samej historii buntowników, którzy w 1790 roku założyli osadę trwającą w tym samym miejscu po dziś dzień.

 
Wyprawa „Bounty”

„Bounty” został wybudowany jako węglowiec „Bethia” w 1784 roku, dopiero trzy lata później Royal Navy kupiło go i przechrzciło. Nie był to jakiś wielki statek, miał trzy maszty, 28 m długości i 7,6 m szerokości. Jego zadaniem miało być przetransportowanie sadzonek chlebowca z Tahiti do Indii Zachodnich (wtedy były to tereny kolonii).

Według planu drzewo chlebowe miało się przyjąć w indyjskim klimacie i stanowić pożywienie dla pracujących tam niewolników. Wyprawa ta była mocno promowana przez Royal Society (taką brytyjską akademię nauk). Statek został specjalnie przebudowany do tego celu – przez to, że sadzonki potrzebowały dużo miejsca, marynarze zostali skazani na ciasnotę i brak jakiejkolwiek swobody.

Kapitanem wyprawy został niejaki William Bligh. Była to dla niego degradacja ze względu na płacę i dodatkowe obowiązki (nie miał na statku młodszego oficera). Jednak docelowo podczas tej wyprawy miał opłynąć Ziemię dookoła, a wtedy uchodziło to jeszcze za niemały wyczyn, wiązało się więc z przyszłymi zaszczytami i pewnym awansem.

Załoga „Bounty” liczyła 46 osób. Część była dobierana przez kapitana osobiście, część dołączyła z polecenia znajomych. Wszyscy byli raczej młodzi – najstarszy członek załogi miał 39 lat, najmłodszy – 15. Sam kapitan był surowym trzydziestotrzylatkiem, gorliwie egzekwującym zasady jeśli chodzi o higienę i dietę. Według Sama McKinneya, historyka zajmującego się tą sprawą, Bligh był wręcz fanatyczny. 

Marynarze dotarli na Tahiti jesienią 1788 – po ponad roku żeglugi. Mieszkańcy wyspy pamiętali kapitana, który zawitał tam już podczas wyprawy Cooka piętnaście lat wcześniej, więc zgodzili się na wymianę i z radością oddali sadzonki chlebowca za przywiezione przez Anglików podarki. Załoga spędziła tam około pięciu miesięcy. Atmosfera była rozprężona; żeglarze sypiali z Tahitankami, przez co niektórzy musieli leczyć choroby weneryczne. Kapitan Bligh akceptował to, jednak coraz bardziej denerwowała go opieszałość części marynarzy. Opisywał ich jako leniwych i zupełnie bezwartościowych.

Bunt

Nikt nie był zadowolony, gdy w kwietniu 1789 roku trzeba było ruszać z powrotem. Sam kapitan prawdopodobnie nie przewidział, jak bardzo spadną morale po spędzeniu kilku miesięcy w takim hedonistycznym, rozwiązłym raju, jakim było Tahiti. Jednak według relacji kilku członków załogi do buntu było jeszcze daleko. Został on wywołany dopiero skandalicznym zachowaniem kapitana, którego paranoja w kolejnych trzech tygodniach sprawiła, że w marynarzach bardzo szybko zaczął rosnąć opór. Bligh obwiniał członków załogi o wszystko i karał ich za urojone przewinienia, wstrzymywał racje rumu i obniżał te żywnościowe. 

W końcu część załogi, na czele z szczególnie źle potraktowanym Fletcherem Christianem, nie wytrzymała i pewnej nocy pod koniec kwietnia 1789 roku wsadziła kapitana wraz z wiernymi mu marynarzami na małą łódkę, po czym wyprawiła ich na pobliską wyspę Tofua (na horyzoncie widać było wulkaniczną chmurę, wiedzieli więc, gdzie płynąć). Po licznych perypetiach Blighowi udało się wrócić do Anglii, ale wierna połowa załogi, która wsiadła wraz z nim do szalupy, prawie w całości została pokonana przez liczne trudności, jakie towarzyszyły tej niezwykle trudnej tułaczce.


 

Co dalej?

Tu zaczyna się właściwa historia. Buntownicy próbowali założyć osadę na wyspie Tubuai, jednak tamtejsi mieszkańcy nie byli im przychylni. Na chwilę zatrzymali się na Tahiti, jednak tam również przyjęcie było chłodne, bo w międzyczasie wieść o buncie rozniosła się. Kapitan Christian zaprosił więc na pokład tubylców. Miała to być tylko wieczorna zabawa, ale podstępem wywiózł ich z wyspy i pożeglował dalej. Część załogi została na Tahiti, więc w tym czasie na „Bounty” było już jedynie dziewięciu buntowników, czternaście kobiet i sześciu mężczyzn z Tahiti.

W połowie stycznia 1790 roku buntownicy dotarli na odkryte nieco ponad dwadzieścia lat wcześniej Pitcairn. Wyspa leżała prawie dwieście mil morskich na wschód od zaznaczonej na mapach pozycji, co utwierdziło załogę w przekonaniu, że powinni się tam osiedlić. Już 23 stycznia marynarze spalili kadłub statku, zabrawszy wcześniej przydatne rzeczy takie jak olinowanie czy maszty. W ten sposób udaremnili ewentualne próby ucieczki tym, którzy nie byli zachwyceni pomysłem osiedlenia się tam na zawsze.

Przez kilka lat buntownicy żyli w spokoju – wyspa często jest przyrównywana do rajskiej, bo po pierwsze – jest niedostępna (można do niej podpłynąć tak naprawdę tylko z jednej strony), bogata w roślinność i bardzo żyzna. Marynarze pozakładali rodziny z Tahitankami, jednak według niektórych relacji traktowali je jak swoją własność, podobnie zresztą jak polinezyjskich mężczyzn, których podstępem uprowadzili, żeby mieć dodatkową siłę roboczą. Nie trzeba było więc długo czekać. 

W 1793 roku rozpoczęła się jatka. Najpierw zginął przywódca buntowników, Fletcher Christian. Został postrzelony, a potem zarąbany siekierami przez wściekłych Tahitańczyków. Wraz z nim zginęło jeszcze czterech byłych marynarzy ze statku „Bounty”. Co ciekawe, zostali oni pomszczeni przez swoje żony – wdowy do 1794 roku zamordowały wszystkich sześciu Tahitańczyków i przez kilka lat znowu było trochę spokoju, jednak nie do końca – paru osadników destylowało rośliny i pijani, wszczynali burdy. W końcu jeden z nich popełnił samobójstwo, a drugi został zamordowany przez swoich kompanów po tym jak zaczął zagrażać otoczeniu.

Przedostatni osadnik zmarł w 1800 roku na astmę i z załogi „Bounty” na Pitcairn pozostał tylko John Adams. Przeżył on wewnętrzną przemianę, wziął pełną odpowiedzialność za pozostałe na wyspie osoby (dziewięć kobiet i dziewiętnaścioro dzieci) i spędził resztę życia, nauczając ich przy pomocy Biblii zabranej z pokładu statku. Uczył dzieci pisać i czytać, a także podstawowych chrześcijańskich wartości. Wyspa została ponownie odkryta w 1808 roku – amerykańscy łowcy fok na statku o nazwie „Topaz” zawinęli na Pitcairn, gdzie do tej pory rozwinęła się już całkiem nieźle funkcjonująca osada.

Wiadomość o tym, gdzie spędziła te wszystkie lata zbuntowana załoga „Bounty”, dotarła do Wielkiej Brytanii dwa lata później, jednak władze zlekceważyły ją – miały na głowie wojny napoleońskie. Od tego czasu coraz częściej na Pitcairn zawijały przypadkowe statki – osadnicy handlowali z nimi, a marynarze dziwili się brytyjskim wyglądem tamtejszych dzieci.

Przez długie lata Pitcairn było uznawane za wzór wszelkich wiktoriańskich cnót. Tak naprawdę rajskość wyspy została odczarowana dopiero niedawno... Ale o tym będę pisać w kolejnym poście. Trzymajcie rękę na pulsie!


Źródła:

Bunt na HMS „Bounty”



11 komentarzy:

  1. Choć nie interesuję sie takimi historiami na co dzień, ta mnie zaintrygowała. Na pewno zgłębie tą historię

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka historię to lubie,cos sie przynajmniej dziwje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah tak :D Tu się pobiją, tam wywalą kapitana na zbity pysk xD

      Usuń
  3. Bardzo fajny tekst. Wciągnęłam się i muszę przyznać, że na koniec czułam niedosyt, że tak szybko wpis się skończył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie kolejna część! Ale już nie taka idylliczna, bo potem na wyspie podziały się dziwne rzeczy :(

      Usuń
  4. czytam właśnie książkę w podobnym klimacie, takie historie doskonale odzwierciedlają zawiłość ludzkiej psychiki i co, w świetnie zaplanowanej akcji może spier.... czynnik ludzki ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz się będę zastanawiać, jaka to książka xD Chyba nic Verne'a?

      Usuń
  5. bardzo romantyczna historia - buntownicy zawsze modni

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej cieszę się, że tu wpadłem! Bardzo ciekawa historia i przyjemny do czytania tekścior. Czekam na kolejny post.

    OdpowiedzUsuń