Goldeneye, czyli dwie najtypowsze postacie kobiece serii w jednym filmie


Oglądając Goldeneye, zwróciłam uwagę na niezwykle wyraźne – nawet jak na Bondy – postaci kobiece. Są dwie i wykreowano je na zasadzie przeciwieństw. Chciałabym dziś trochę się z nich pośmiać. Uwaga, jeśli ktoś nie lubi spojlerów i nie oglądał filmu! Dla oburzonych zapowiedzianymi szyderstwami: zajrzyjcie na koniec, jest nieco poważniej.

Wspomniany plakat


Jedną z moich licznych przyjemności zabarwionych poczuciem winy jest oglądanie filmów z serii o tajnej służbie Jej Królewskiej Mości. Zdaję sobie sprawę, jak przestarzały teraz jest dawny agent 007, którego znakiem rozpoznawczym jest epatowanie seksizmem, jednak zwycięża sentyment z dzieciństwa. To były czasy, kiedy bardziej niż suche żarty każdego z Jamesów bawiły mnie tylko slapstickowe wstawki Q granego przez Desmonda Llewelyna.

Przy okazji powrotów na dobrze znane wody będę dzielić się tutaj refleksjami dotyczącymi jednego wyjętego wątku, motywu czy rozwiązania zastosowanego w każdym filmie. Mam nadzieję, że w takiej formie będzie to mniej wtórne niż na przykład plakaty Bonda, których przykład można zaobserwować w głównym zdjęciu tego tekstu.

Mimo że teraz widzę boleśnie, że większość postaci kobiet w serii jest odlana z kilku form, którymi żonglują twórcy, nie mogę sobie raz na jakiś czas odmówić przyjemności powrotu do najlepszych brytyjskich sucharów. Czasem są mocno przypalone, ale pachną piątkowymi wieczorami z Telewizją Polską i niezmąconą radością, bo dziecięce oko jeszcze nie zauważało niedociągnięć i oczywistych rozwiązań fabularnych.

Słodka owieczka

Rozmarzone spojrzenie, okrągła buzia, zalotny uśmiech… Tak, to ona! Helena Kurcewiczówna! Została porwana przez Bohuna i Skrzetuski musi ją odnaleźć, żeby mogli żyć długo i szczęśliwie… Zaraz zaraz.

Rozmarzone spojrzenie, okrągła buzia, zalotny uśmiech…

To nie Helena a Natalia, rzutka programistka dzielnie znosząca seksistowskie żarciki kolegi z pracy. Ale przecież też zostaje zatrzymana, przesłuchana, porwana, uwolniona, znowu uprowadzona… Śmiem twierdzić, że sekwencje porwań i uwolnień w Ogniem i mieczem były równie skomplikowane.

Pierwsze zdanie, którym opisałam Helenę się przecież zgadza. Powłóczyste spojrzenie i bijąca z całej postawy prostota – oto nasza słodka owieczka. Rosyjski akcent tylko dodaje jej uroku – nawiasem mówiąc całe szczęście, że w rosyjskich stacjach badawczych rozmawiają po angielsku (chociaż z silnym akcentem), bo Brytyjczycy niewiele by zrozumieli ze sceny wprowadzającej bohaterkę!

Scena, w której pierwszy raz widzimy Natalię i Borysa

Moje założenie jest takie, że w większości filmów o Bondzie występuje właśnie owieczka – żyjąca swoim w miarę grzecznym, nieciekawym życiem, dopóki James nie spadnie z sufitu, żeby je wywrócić do góry nogami (czasem jest wywrócone już chwilę wcześniej). Zazwyczaj z jakichś dziwnych powodów weszła w posiadanie informacji, które są poufne – dlatego ten zły chce ją za wszelką cenę dopaść i unieszkodliwić (a wcześniej zapewne w wielkich słowach te czynności zapowiedzieć).

Często też stara się być ironiczna w stosunku do Bonda, jest jednak wyraźnie spychana na drugi plan. Albo można to powiedzieć dosadniej: agent ją po prostu zwyczajnie olewa. Taki już jego urok, dziewczyna lgnie więc do niego jeszcze bardziej. Sceny seksu z nią są wyciemniane albo przechodzą w jakieś łagodne, metaforyczne ujęcia – gdzież by tam pokazała cokolwiek, nie, ona tylko chichocze radośnie.

Jednak owieczka musi mieć w sobie coś więcej. Zazwyczaj ma kilka swoich momentów, które są zaskakujące dla widza i pozwalają mu na zauważenie, że ona wcale nie jest taka głupia i naiwna! Na przykład Natalia jest programistką i mimo że może się wydawać aż nazbyt prostoduszna (akcent wzmaga to poczucie), potrafi przecież namierzyć zdrajcę Borysa, posługując się do tego – śmiech na sali! – jego własnymi metodami.

Akurat w Goldeneye to objawienie mądrości owieczki jest mocno przysłonięte faktem, że Bond musi za nią zgadnąć hasło (ona myśli, że zagadka „coś, na czym siedzisz, ale nie zabierasz tego ze sobą” kryje jakieś wymyślne angielskie określenie na pupę, James musi wkroczyć i ją uświadomić, że to po prostu krzesło). To więc wygląda jak taka nieudolna próba dekonstrukcji typowej, wzdychającej dziewczyny Bonda – dostajemy taką, która wprawdzie jest typowa i zazwyczaj wzdycha – tylko że czasem robi sobie przerwę, żeby rzucić jakiś komentarz, który w zamyśle ma być cięty, albo postukać w mądry sposób po klawiaturze.

I wzdycha, oj, wzdycha!


Można więc zauważyć, że gdy tylko bohaterka zaczyna wnosić do fabuły coś prócz ładnej buzi, jest to od razu przez twórców zbijane jakimś żarcikiem typu „ahahaha, patrzcie ją, jaka głupiutka, nie umie po angielsku, mimo że przecież rozmawiała w tym języku nawet w pracy”. Koniec końców sprawia to, że jej pobłażamy, lubimy ją, a gdy jeszcze słyszymy kilka razy „Oh, James!” z jej ust to już w ogóle przechodzimy nad nią do porządku dziennego.

Czarna mamba

Przechodzimy nad owieczką do drugiej skrajnej postaci, która z kolei lubi być i górą, i na górze – to Xenia, która jest – zgadliście! – czarnowłosa. Ubiera się też na czarno (oczywiście). To przydupaska złego gościa, co jest pomysłem dość ciekawym, jednak gdy się przyjrzeć bliżej – wręcz żenująco przewidywalnym.

Usta maluje na czerwono, a oczy na czarno, co tworzy kontrast z jasną cerą, potęgując wrażenie demoniczności. Lubi ryzyko – a więc można odhaczyć szybkie samochody i hazard. Pilotowanie samolotów też. Zabija ludzi jak w grach komputerowych – serią z karabinu. Śmieje się przy tym demoniczne oraz wydaje odgłosy lekko sugerujące, że podnieca ją to seksualnie. 

Wszystko odhaczone – czerwona szminka, jasna cera, ciemne włosy, czarna kreska na oku... No i szybkie samochody!

No właśnie – jej seksualność jest niezwykle mocno zaznaczona – podniecają ją naprawdę dziwne rzeczy, jak duszenie kochanka (ale nie takie BDSM, ona po prostu zabija). Krzyczy podczas stosunku bardzo głośno (zapewne żeby zagłuszyć przedśmiertne wrzaski swojej ofiary). Skojarzenie z modliszką nasuwa się samo.

Ogólnie miałam wrażenie, że jest mokrym snem innej postaci z filmu, Borysa, typowego, stereotypowego wręcz programisty, który „nie poznałby kobiety nawet gdyby mu siadła na głowie”, jak mówi o nim jedna z postaci.

Jej akcent jest bardzo twardy, co również potęguje sukowatość. Co ciekawe, jak się zastanowić, akcenty obu pań mogą się wydać podobne – tyle że spełniają dwie różne funkcje.

Xenia jest wyćwiczona i niezwykle sprawna fizycznie – czy chodzi o pilotowanie, czy o łózkowe wygibasy, czy w końcu spuszczanie się po linie z lecącego helikoptera – ze wszystkim radzi sobie doskonale, nawet się nie pocąc.

Jednak i nad nią góruje boski James Bond. Najpierw w saunie, kiedy po roznegliżowanej i ostrej walce (tak, próbowała go zgwałcić i udusić; tak, próbowała obu tych rzeczy jednocześnie) sadza ją na gorących kamieniach i potem, gdy udaje mu się sprawić, że kobieta umiera w taki sposób, aby on mógł rzucić jeden ze swoich nieśmiertelnych sucharów.

No właśnie – scena w dżungli, w której biorą udział obie kobiety, jest niezapomniana. Xenia znowu usiłuje udusić Jamesa (a my myślimy, że znowu dał się głupio złapać, bo jest trochę otumaniony), gdy z pomocą przychodzi mu wierna Natalia. Dziewczyna niezdarnie próbuje zamachnąć się jakąś wielką kłodą, więc femme fatale bez trudu ją obala na ziemię. I zaraz potem umiera – reszta jest milczeniem.

Seksistowski, mizoginistyczny relikt zimnej wojny

No dobrze, ulżyłam sobie i pośmiałam się z tych bohaterek, ile chciałam, więc dla uspokojenia nastrojów wspomnę jeszcze o jednej postaci płci żeńskiej, której nie sposób pominąć. I to nie jest Moneypenny, a szefowa Bonda.

Jest to pierwszy film z Judy Dench w roli M – i bohaterka od razu wlatuje na pełnej, jak petarda. Na początek z godnością ignoruje przezywanie ją za plecami i właściwie traktuje agentów pobłażliwie jak małych chłopców. Potem, zanim wyśle Bonda na misję, wygarnia mu to, co chyba większość kobiet myśli o tej postaci: że jest mizoginistycznym, seksistowskim dinozaurem.


To bardzo ciekawe, bo można odbierać tę scenę dwojako: tak jak Bond, czyli blablabla, gadaj se, kobieto, i tak jesteś niższym gatunkiem… Albo jako samozaoranie postaci agenta 007 przez twórców. Ja jestem zwolennikiem tej drugiej wersji. W połowie lat dziewięćdziesiątych musieli już zacząć zauważać, że format się mocno zużył, wobec czego dobrze by mu zrobiło wprowadzenie czegoś świeżego. Taki zabieg – powiedzenie agentowi paru słów do słuchu i jednocześnie czegoś, co tak naprawdę już kiełkowało w głowach większości od dawna – było dobrym wprowadzeniem do rozwoju postaci M i Bonda, który nastąpił w kolejnych częściach (aż do kulminacji w Skyfall, o czym pewnie jeszcze napiszę).

Teraz słucham Was – który Bond ma być następny? Ostrzegam, że jestem nieprzewidywalna i wyciągnę z niego rzeczy, których się nie spodziewacie!

Wszystkie zdjęcia pochodzą z IMDb.

11 komentarzy:

  1. Mój dziadek był fanem James'a Bonda. Żadnej części nie przegapił. Ja nigdy nie przepadałam za tymi filmami z tej serii.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jedna z nielicznych serii, które widzieliśmy wszystkie filmy. Najbardziej podobają nam się btw starsze. Może coś z nich?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem miłośniczką tych starych paździerzy! Na pewno :)

      Usuń
  3. Nigdy nie oglądałam żadnego z tych filmów z Bondem jakoś mi nie podchodzą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pozycji mojego przywiązania do tej serii jestem w stanie to zrozumieć. Ma mnóstwo wad, które w dzisiejszych czasach mogłyby się wydawać nie do przejścia. Gdybym nie miała sentymentu z dzieciństwa, pewnie mówiłabym tak samo :)

      Usuń
  4. Bond, choć klasyka kina, jest nasycony seksizmem i skrajnościami. Tego bohatera już chyba nie odczaruje my. Twórcy będą wiernie trwać przy tej charakterystyce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. Chociaż z drugiej strony jego siła tkwi też w tej myszce, którą trąci :) Nie byłby Bondem, gdyby nie był taki skrajnie stereotypowo męski - byłby po prostu jakimś randomowym agentem z filmu akcji. Chociaż w sumie z M zrobili kobietę, czemu nie z Bonda? Byłoby to zabawne :D

      Usuń
  5. Uśmiałam się! Ja też lubię klasycznego Bonda :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O jak mi ten wpis zrobił dzień :) Uśmiałam się i podpisuję wszystkimi kończynami pod wnioskami.

    Do Bondów sentymentu nie mam, z jednym wyjątkiem: Śmierć nadejdzie jutro z Brosnanem. To był jedyny dostępny film (na kasecie VHS!) w domu, gdzie spędzałam wakacje jako nastolatka, więc oglądaliśmy go z bratem jakiś milion razy. Chętnie poczytam, co z niego wyciągniesz,jak już do niego dojdziesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, dzięki! :) Trafiłaś, bo mam zaplanowany teraz jeden z tych starszych, po czym właśnie Śmierć nadejdzie jutro :)

      Usuń
  7. Nigdy nie widziałam żadnego filmu o Bondzie. Ale Golden Eye to bym sobie obejrzała choćby za pierwszej polskiej dziewczyny Bonda ;)

    OdpowiedzUsuń