Przeczytałam ponownie Dumę i uprzedzenie. Spojlery i dygresje
…tylko że tym razem zaciekawiły mnie inne rzeczy. Na przykład to, czy lady Catherine nie miała przypadkiem racji? Czy ktoś powinien był przynajmniej trochę wychować te wszystkie dziewczyny?
Elizabeth przydałoby się utrzeć nosa. Mimo że jest przedstawiana przez Austen pozytywnie, jako ta mądra, ulubienica ojca (którzy przecież jest też taki mądry, mądrzejszy od żony, może ją poniżać, mimo że nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji… Otóż niestety i tak go lubię), jedyna, która myśli naprawdę życiowo (książkowa Mary? Dajcie spokój). Ale jednocześnie półświadomie uważa się za lepszą. Wszyscy inni są dla niej zbyt nudni.
Jednak powyżej opisałam Lizzy z początku książki.
Później faktycznie życie weryfikuje jej butność i ona sama dzięki temu nawet się rozwija. No ale to główna bohaterka książki, gdyby tak nie było, cała
powieść byłaby do niczego! Co z resztą?
Jane irytowała
mnie niepomiernie chyba od zawsze. Rozumiem szukanie dobra w ludziach, ale taka
skrajna naiwność, jaką ona prezentowała, to dla mnie za wiele. Jeśli gdzieś
komuś stała się krzywda i dwie osoby mówią dwie różne rzeczy to prawdopodobnie
jedna z nich kłamie, Jane. Świat nie jest sprawiedliwi, Jane. Nie wszyscy ludzie są dobrzy. Nie dasz rady usprawiedliwić każdego.
Gdyby nie trafiła
na Bingleya, miałaby zapewne ciężkie życie… No ale według autorki wrodzona pogoda
ducha nie pozwoliłaby się jej przecież zbyt długo zamartwiać, więc nie ma problemu.
Lydii
przydałby się porządny kop w tyłek. Tak naprawdę jestem całym
sercem przeciwko karom cielesnym, natomiast ta postać jest skonstruowana w taki
sposób, żeby wzbudzać agresję. Tu winy dopatruję się w panu Bennecie (i on o
tym doskonale wie, bo myśli tak samo, z czego zwierzył się nawet Lizzy).
Skoro wiedział, jaka jest żona i że ona
tylko będzie Lydię podbechtywać, mógł się wziąć za jakiekolwiek wychowanie.
Zabronić czegoś czasem, a nie przedkładać swój święty spokój nad przyszłe
szczęście córki. Bezrefleksyjność Lydii jest poza wszelką skalą. I chyba byłoby
lepiej dla niej, gdyby po skończeniu się akcji powieści nie zrobiło się bardziej
mrocznie.
Mary miała w
sobie duży potencjał. Jak dla mnie była ona niesprawiedliwie przez autorkę
potraktowana – z jednej strony Austen chwali czytanie, Lizzy tak dużo
czyta, cały czas z nosem w książce, och, ach, taka oczytana, bo żona, która nie czyta, jest do niczego… A z drugiej strony mamy Mary –
jest trochę młodsza, pompatyczna i czyta jeszcze więcej. No i nikt z nią tak
naprawdę nie rozmawia, więc nie dziwota, że nikt też jej nie rozumie.
Starsze
siostry powinny być już na tyle dojrzałe żeby wiedzieć, że nawet jeśli
dziewczyna mówi, że nie potrzebuje towarzystwa i rozmów, że wystarczą jej książki,
to niekoniecznie w rzeczywistości wyjdzie jej to na dobre. Podejrzewam, że taka
Mary w rzeczywistości stałaby się odludkiem i starą panną (na utrzymaniu
którejś z bogatszych sióstr)… I może byłaby szczęśliwa. Ale to nie znaczy, że
nie była zaniedbywana.
Kitty, jak
samo zakończenie wskazuje, wystarczyłoby cokolwiek. Sama autorka najwyraźniej
nie miała pomysłu na tę postać, bo wielokrotnie podkreślała, że dziewczyna tak łatwo ulega wpływom… I szczerze powiedziawszy byłam przez długi czas przekonana, że istniały tylko cztery siostry Bennet, bo Kitty tak się zlewa z Lydią, że się o niej w
ogóle nie pamięta. Zapomniałam nawet, że w ekranizacji z 2005 roku grała ją
moja ukochana Carey Mulligan.
Pani Bennet należy do tego typu osób, których unikamy w prawdziwym życiu – irytująca do nieprzytomności
i głucha na wszystko… Tylko że bardziej. Wszystko obraca pod siebie, to ona
zawsze musi być w centrum uwagi, wszystko musi być jej podporządkowane. Być może
chociaż trochę uleczyłby ją sprzeciw ze strony męża – gdy nie dał pieniędzy na
wyprawę Lydii, miałam wrażenie, że trochę się przebudziła. Ale to za mało.
Chciałabym bardzo, żeby ją ustawił do pionu przede wszystkim pod względem
świadomości. Ośmielę się powtórzyć za autorką, że może gdyby od początku
małżeństwa więcej z nią rozmawiał, byłaby inna. Ale co począć, od takiego męża
pewnie można zwariować!
Dlaczego więc mimo wszystko książka mi się podoba? Uważam
świat w niej przedstawiony za celowo uproszczony – postacie drugoplanowe są
jednowymiarowe, co pozwala nam mocniej skupić się na głównych bohaterach, a to przecież
o nich jest ta historia. Mamy więcej czasu na rozważanie skonfliktowanych
wewnętrznie Elizabeth i Darcy’ego, bo reszta jest przewidywalna – wiemy, że
Bingley jest milutki i zakochany w Jane, sama Jane jest najlepszą i najbardziej
łatwowierną osobą pod słońcem, która będzie nas rozśmieszać naiwną wiarą w
dobro drzemiące w każdym (co po obśmianiu uznałam jednak za budujące).
Matka jest głupia i ma irytować, ojciec mądry (ale w
rzeczywistości też głupi, bo kto tak traktuje własną żonę i półświadomie wpaja
córkom, że tak powinno być?! Dobrze, że Austen nie oszczędziła Elizabeth
gorzkiej refleksji na ten temat). Siostry Bingleya mają być tymi złymi i dzielnie
się wyzłośliwiają, Gardinerowie to wsparcie dla protagonistki zaprawione ciekawością i ich rola
na tym się kończy, młodsze siostry, jak już wspominałam, z trzech zlewają się w dwie, bo Kitty
wszędzie biega za hałaśliwą do przesady Lydią (no ale w sumie czego wymagać od
szesnastoletniego podlotka!). Mary ma być cudaczką prawiącą dziwności, nie ma w
niej nic więcej (a szkoda). Lady Catherine to złośliwa stara arystokratka podstawiona tylko po to,
żeby Elizabeth utarła jej nosa.
Wiemy ponadto, że sąsiedzi są bezpłciowi (ewentualnie
nudni lub głupi, lub służą tylko po to, żeby przynieść ploteczki). Wiadome jest
też, że służba jest już zupełnym tłem i mogłoby jej nie być w ogóle. O
irytującym kuzynku, który pomaga wprowadzić powyższe postacie już nawet nie wspomnę… i tyle, mamy prawie wszystkich bohaterów.
Nie zrozumcie mnie jednak źle, ja się bardzo cieszę, że
powtórzyłam sobie tę książkę. Na tle tak boleśnie jednocechowych typów Elizabeth
i Darcy odcinają się bardzo wyraźnie; są jak diamenty podczas szlifowania.
Szlifują się wzajemnie przez całą książkę (i pewnie resztę życia).
Wszystkie zdjęcia pochodzą z IMDB.
Nie przebrnęłam przez tą książkę - ani w szkole ani w życiu. Może do niej nie dorosłam?
OdpowiedzUsuńmuszę się przyznać, że pomimo podejść nigdy nie przeczytałam tej ksiażki - może czas to zmienić :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że ja niestety nie dałam rady przez nią przebrnąć, może jeszcze kiedyś zrobię podejście
OdpowiedzUsuńOsobiście przeczytałam "Dumę i uprzedzenie" już kilkukrotnie - zarówno po polsku, jak i w oryginale. Za każdym razem odkrywam coś nowego, co mnie zaskakuje. Pewnie przeczytam jeszcze nie raz, bo z wszystkich książek Austen za tą chyba przepadam najbardziej. Twoja refleksja zachęciła jednak do refleksji i mnie i faktycznie nie mogę zaprzeczyć, że duży odsetek austenowskich bohaterów irytuje - nie tylko w tej, ale i w innych powieściach. Pani Bennet, Lydia i inni w istocie uprzykrzają lekturę, Lizzy i Darcy kreowani są na tych, z którymi mamy sympatyzować, to głównie ich myśli i refleksje poznajemy. Jednak zawsze kiedy w mojej głowie dochodzą do głosu te oskarżycielskie tony, zastanawiam się, czy nie krzywdzę w ten sposób Bogu ducha winnej książki? Książki, która została wydana już setki lat wstecz, w czasie gdy realia były zupełnie inne. Austen zapewne, w widoczny sposób, przerysowuje obraz społeczeństwa, może w celach nie tyle rozrywkowych, ale też trochę moralizatorskich? To zapewne materiał na wielogodzinne dywagacje, dobrze jednak czytać, że są osoby które mają podobne odczucia co do bohaterów, których powszechna opinia nakazuje wielbić. Książki Austen cenić będę zawsze, bo ubóstwiam ich język, ich styl - zarówno w wersji oryginalnej, jak i w rodzimych tłumaczeniach :)
OdpowiedzUsuńKsiążki nie udało mi się przeczytać, chociaż pamiętam, że miałam pewne podejścia. Natomiast oglądałam film.
OdpowiedzUsuńZawsze, gdy czytamy książkę po raz kolejny, możemy odkryć w niej coś nowego :D
OdpowiedzUsuńW książkach właśnie to mi się podoba najbardziej, że można odkryć coś nowego
OdpowiedzUsuńCzytałam już jakiś czas temu i pamiętam, że bardzo mi się spodobała. Ale nigdy nie rozważałam historii tam zawartej w sten sposób co Ty i muszę przyznać, że masz trochę racji. Ale może rzeczywiście, tak jak napisała włóczykijka, jest to zabieg celowy, aby moralizować społeczeństwo. :)
OdpowiedzUsuń