Big bada bum, czyli Piąty element a popkultura


Wielkie zamieszanie, wszyscy (łącznie z dwoma rasami kosmitów) chcą czterech kamieni, Bruce Willis jest taksówkarzem i chce tylko spokoju, a Mila Jovovich dopiero powolutku uczy się mówić po angielsku – słowem, Piąty element.

Wierzcie mi albo nie, ale dopiero parę dni temu obejrzałam ten klasyk. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego po tym filmie… właściwie to nie jestem do końca pewna, czego, ale na pewno nie tego.

Jest to niezwykle uniwersalna historia o walce dobra ze złem – zło tu przybiera bardzo symboliczną postać, jest niezidentyfikowaną do końca planetą, ognistą kulą, która ma jakąś świadomość i chce zniszczyć wszystko, co dobre. Żeby ją powstrzymać, należy zjednoczyć ze sobą pięć elementów: wodę, ziemię, powietrze, ogień i Millę Jovovich.

Z filmu dowiadujemy się też, w jaki sposób Syriusz Black (Gary Oldman, który w filmie gra złola) zarobił sobie na tyle lat w Azkabanie. Bardzo dobra i nieoczywista rola!

Ja zaś chciałabym dzisiaj podzielić się swoją refleksją na temat nawiązań popkulturowych i problemów z tym filmem. Część to moje autorskie pomysły, kilka wyczytałam w internecie. Do tych drugich podam linki na samym dole.


Futurama

Z jakiegoś powodu jaszczurzy kosmici z Piątego elementu natychmiast skojarzyli mi się z tymi złymi z Futuramy. Pomyślałam, że w sumie twórcy mogli się wzorować, bo film miał premierę w 1997 roku. No i tak: 

  • Jedna z głównych bohaterek nazywa się Leela (w filmie Jovovich zwała się w skrócie Leeloo).
  • Świat jest mocno futurystyczny, a samochody latają po powietrznych autostradach.
  • Pojawiają się źli jaszczuroludzie, o których już wspominałam – kosmici, którzy zawsze przylatują i chcą coś rozwalić.

Próbowałam coś przeczytać na ten temat, ale niewiele znalazłam; dowiedziałam się za to, że Futurama zrobiła pastisz Piątego elementu. Nie wiedzieć, czemu, to Amy była Leeloo, nie Leela:

Być może dlatego, że to Amy jest w tym serialu postacią posiadającą seksualność, wręcz nią epatującą, a pierwotny strój Leeloo był chyba dobierany pod męską część widowni. Przyznam szczerze, że nie obejrzałam jeszcze całej Futuramy – z dobrymi rzeczami mam tak, że odmawiam ich sobie i udzielam, czasem aż za bardzo, wracam na przykład po kilku latach. Ale Piąty Element obejrzę na pewno w niedalekiej przyszłości.

Kobiety…

A raczej ich brak. W wielu recenzjach o premierze filmu przewijała się krytyka przedstawienia kobiet w filmie: na przykład pojawiają się wyjątkowo późno (pierwsze sceny są zdominowane przez mężczyzn) i rzadko, a jeśli już, to jako bierne obiekty zainteresowania Wspaniałych Mężczyzn.

Ktoś mógłby rzec, że przecież Leeloo jest Piątym elementem, kluczową postacią! No tak, tylko co poza tym? Okej, potrafi się nauczyć historii świata w pięć minut. Przyswoiła nawet karate, patrząc na zdjęcia Bruce'a Lee. Tylko że jak przyjdzie co do czego, to Korben Dallas może ją bez problemu pocałować gdy śpi i uwaga skupia się na nim, bo nagle tego żałuje (bierny obiekt na chwilę przestał być bierny i się zdenerwował). Prócz tej krótkiej, sprowokowanej chwili ożywienia, kobieta jest przekazywana z rąk do rąk, wszyscy mężczyźni komentują niedwuznacznie, że jest „idealna” (szczególnie gdy ma na sobie ten skąpy strój). Ponadto po co nauczyła się karate, skoro podczas kluczowej walki utknęła załamana w szybie wentylacyjnym? Lecz nie bójcie się, Bruce Willis ją uratuje!


Inne przedstawicielki płci żeńskiej dzielą się na dwie grupy: pierwsza z nich to kobiety pasywne i przeseksualizowane: stewardessy, asystentki, sekretarki. Jeśli się pojawiają, to w sekcji usług (np. w McDonaldzie, swoją drogą to wspaniałe lokowanie produktu). Nie mają wpływu na to, co się dzieje, wydają posiłki, odbierają telefony lub są obiektem (najwyraźniej) czynności seksualnych w samolocie. Druga grupa to herod-baby, takie jak ta żartobliwa imitacja księżniczki Lei z Gwiezdnych Wojen poniżej:

… i mężczyźni

Wiodącą postacią jest tu Korben Dallas grany przez wspaniałego Bruce'a Willisa. Film więc, trzymając się stereotypowych podziałów płciowych, zrobił z niego typowego bohatera, osiłka, protagonistę, ale nie tylko. Scenarzyści poszli krok dalej i uczynili pozostałych mężczyzn tak niemęskimi, jak tylko się da, żeby Dallas wydawał się jeszcze bardziej stereotypowy i wspaniały na ich tle. Uważam, że to ostatecznie szczęście w nieszczęściu. Bo owszem, film jest oparty na stereotypach płciowych i na najprostszej historii o walce dobra ze złem, ale dzięki wspomnianej przesadzie w przedstawieniu postaci Korbena Dallasa zyskaliśmy kilka ciekawych postaci.

Zorg. Wspomniałam już, że z tego filmu dowiedziałam się, dlaczego Syriusz Black był tak długo w Azkabanie. To za bycie złolem w Piątym elemencie. Zorg jest fajnie napisaną postacią, nie takim typowym złym osiłkiem czy mózgiem lub wariatem. On ma w sobie po trochę każdego z tych typów, jest raczej cwany, a wygląd ma trochę androginiczny. Ma ulubione zwierzątko, które wygląda prawie tak uroczo jak stworki grające w kantynie w Gwiezdnych wojnach. Samodzielnie wkracza do akcji i zawsze strzela pierwszy. Ale jednocześnie robi dziwne miny, potrafi się histerycznie śmiać, gdy coś mu nie wyjdzie i ma w sobie coś z szaleńca. Bardzo dobrze napisana i zagrana postać.


Ksiądz Vito Cornelius. Nigdy na własne oczy nie widział tego, co mu przekazywał jego poprzednik, jest więc mocno niepewny i taki... rozedrgany. Cały czas jest trochę zażenowany, niepewny siebie, nie ma w sobie wiele z mędrca, którym powinien być. Jak przyjdzie co do czego, to też okazuje się, że nie wie, jak „otworzyć” kamienie – bohaterowie muszą się tego domyślać (co też jest całkiem śmieszną sekwencją). Tak w ogóle, ktoś ma pomysł, co ci panowie mają na głowach?


Ruby Rhod. Postać grana przez Chrisa Tuckera jest jednym z jaśniejszych punktów tego filmu. Szalony prezenter radiowy, który ubiera się bardzo odważnie, ma wokół siebie wianuszek klakierów i jest tak bardzo niemęski, że odniosłam wrażenie, iż musieli mu napisać niedwuznaczną scenę z jedną ze stewardess, żeby nie było wątpliwości, że jest hetero. Tak czy siak bardzo odświeżająca postać, tym bardziej, że całą rozpierduchę na koniec filmu Ruby relacjonuje na żywo, bo akurat wypada godzina emisji jego programu.


Bonus. Ten przydupas Zorga, czyli Gary'ego Oldmana, to Tricky. Też dość nieoczywista rola! Bo który przydupas po pierwszej nieudanej próbie dzwoni do szefa i się przyznaje, że mu się nie powiodło? Przecież to jest proszenie się o... no właśnie.



Ostatecznie mimo tego, co napisałam i wątków, które rozłożyłam powyżej na czynniki pierwsze, film uważam za ciekawy i zapewne, jak na swoje czasy, świeży. Być może tego właśnie potrzebowałam – lekkiego, szybkiego filmu akcji ze szczyptą absurdu. Polecam, ale wyłącznie z takim własnie podejściem.

Źródła: Fandom, TV Tropes, zdjęcia: IMDB.

2 komentarze:

  1. Chyba nigdy nie widziałam tego filmu w całości, od początku do końca. Musze to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film który w wielu umysłach zapisał na stałe swój ślad. Niebanalny i nieoczywisty.

    OdpowiedzUsuń