Jak Najświętsza Panienka się na działkach objawiła
Gdy ktoś mówi „Orbitowski” to widzę tego takiego pana z
Instagrama, który czasem dodaje zdjęcia nosorożców, „sprząta nosorożcem” (do
dziś nie jestem pewna, jak się sprząta za pomocą nosorożca) i okazjonalnie jest
czarnym kołczem (z lubością go tam czytam i oglądam). Gdy usłyszałam, że
napisał Kult i zobaczyłam akcję promocyjną z błękitnymi koszulkami, stwierdziłam,
że to pewnie będzie jakaś odjechana w kosmos powieść fantasy o sekcie (w głowie
miałam, nie wiedzieć czemu, Indianę Jonesa i Świątynię Zagłady). Miałam
ochotę na taką właśnie książkę. W ogóle nic a nic nie zdawałam sobie sprawy z
tego, co mnie czeka.
Bo Kult jest o tym, że w Oławie objawiała się Najświętsza
Panienka.
Temat objawień w Oławie nie jest całkowicie wymyślony; w
latach osiemdziesiątych dużo się o tym mówiło. Główny bohater książki, Henryk
Hausner, był wzorowany na Kazimierzu Domańskim, o którym rzeczywiście było
swego czasu głośno po tym, jak w 1983 roku doznał pierwszych objawień. Nie zostały one nigdy uznane przez Kościół,
natomiast nie przeszkodziło to tysiącom wiernych (jeremiaszy) w pielgrzymowaniu do Oławy na działki i dewastowaniu ich. Jednak, jak
pisze Orbitowski w posłowiu:
Kult nie jest opowieścią o Kazimierzu Domańskim. On i
Henryk Hausner to dwie różne osoby. Dzieli je inteligencja, charakter, wiek,
temperament, otoczenie, a przede wszystkim rodzina (s. 476).
A więc postać, która doznała objawień, istniała. Dzięki temu natchnienie spłynęło na autora jak, nie przymierzając, Najświętsza Panienka na chmurce. Niektóre wydarzenia zaczerpnął z rzeczywistości, ale
tylko na poziomie ogólnym; na tym podobieństwo się kończy, bo postać Heńka jest
skrajnie różna od oryginału.
Główny bohater i zarazem narrator to Zbyszek Hausner (brat
wyżej wspomnianego Heńka). Jest to fryzjer starej daty i zatwardziały ateista.
Ma swoje zdanie na każdy temat i uwielbia je wygłaszać, bardzo lubi też pouczać
słuchacza. Opowiada on o swoim lekko upośledzonym bracie – odtwarza jego i przy
okazji swoje dzieje od wczesnego dzieciństwa, zbierania łusek nabojów i
chodzenia na rzekę, przez nijakie dorosłe życie po objawienia, czyli czas, w
którym Heniek w końcu zaczął coś znaczyć. Przy okazji dużo dowiadujemy się o
samym Zbyszku – o jego życiu prywatnym, żonie, dzieciach, romansach i, co dla
mnie było najciekawsze, o jego poglądach na różne sprawy.
Całość podzielona jest na dziesięć rozdziałów nazwanych w
tym przypadku taśmami. Ma to narzucać skojarzenia z pracą reporterską, z którą
tak naprawdę ma niewiele wspólnego – jest to bowiem stylizacja, taka
nienarzucająca się, ale naprawdę udana. Możemy tam znaleźć wszystko, co byłoby
na takiej taśmie – krygowanie się rozmówcy, przemądrzałe teksty, zbaczanie z
tematu… Szczerze powiedziawszy, te mądrości, którymi Zbyszek okraszał dygresje,
to moje ulubione fragmenty. Weźmy choćby ten:
Wiem, że interesuje pana głównie Heniek, ale jeszcze
muszę coś o Danusi opowiedzieć. Dowie się pan czegoś o niej i w ten sposób
zobaczy mojego brata lepiej. Jednego człowieka widać tylko przez drugiego,
nigdy samego, my nawzajem się w sobie odbijamy: na przykład ja w panu, w tym,
co pan z mojego gadania spisze, zaś Henio też w Danusi (s. 39).
Osoba słuchająca taśm – pan Łukasz – to ma być zapewne sam
Orbitowski albo jakieś jego alter ego. Bardzo spodobał mi się dystans do
tej persony. Prawdziwy pan Łukasz (pisarz) założył jakąś maskę i tylko tam jest
– przełącza kolejne taśmy, przez całą książkę nie mówi ani słowa, zdajemy sobie
sprawę z jego obecności tylko dzięki temu, że Zbyszek czasem się do niego
zwraca. A jednak, że pozostanę na chwilę w uniwersum książki, mówi tak wiele,
spisując to wszystko, zadając właściwe pytania i sprowadzając Zbyszka na właściwe
tory (ale też pozwalając mu na niektóre interesujące dygresje).
Dystans do ubranej maski, a raczej swojej osoby pod tą
maską, przejawia się też w dyskretnych autożarcikach, na które pozwala sobie Orbitowski
– Zbigniew Hausner uważa, że pan Łukasz niewiele wie o życiu i mu to z lubością
co jakiś czas wypomina. Moim ulubionym fragmentem z tej serii jest stwierdzenie
Zbyszka (niestety mimo usilnego wertowania nie udało mi się znaleźć dokładnego
cytatu): Pan, panie Łukaszu, to wygląda, jakby pan w ogóle nie wychodził z
biblioteki.
Gwoli porównania wrzucam odnośnik do wcześniej wspomnianego
konta na Instagramie – dla jasności zdjęcie NIE jest zrobione w bibliotece,
więc jednak czasem z niej musi wychodzić.
Zostawię tutaj to zdjęcie i przytoczę jeszcze historię
opowiadaną na którymś medium społecznościowym przez samego „pana Łukasza” (tego
prawdziwego), w której dziwował się on, że zagranicą biorą go za dresiarza i
typowego Sebę i nie mogą mu na siłce uwierzyć, że jest literatem. Z tym
kontekstem z tyłu głowy uśmiałam się setnie przy każdym takim wtręcie Zbyszka.
Na koniec zostawiłam jedną poważniejszą kwestię – bo to, że książka
jest przezabawna, nie jest w niej wcale najważniejsze i najlepsze. Autor opowiada
o objawieniach, natłoku jeremiaszy, codzienności lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych… Ale kiedy mówi o tym swoim bracie, o biednym, nawiedzonym Heńku,
który przez całe lata biegał na działki z figurą Najświętszej Panienki i dawał
się wykorzystywać wszystkim do samego końca… udaje mu się go nie oceniać. W
jakiś przedziwny, cudowny sposób udaje mu się nie oceniać nikogo – a opowiada o
wielu ludziach. To bardzo rzadka umiejętność ze strony narratora – utkać dość
skomplikowaną, stylizowaną narrację bez naśmiewania się z ludzkich słabości. Urzekło mnie to chyba najbardziej.
Nie znam się bardzo na latach dziewięćdziesiątych, a na
osiemdziesiątych jeszcze mniej, ale całe kolorowe tło odmalowane między
wierszami wydaje mi się przekonujące. Nie wysuwa się na pierwszy plan, bo nie
jest głównym tematem, ale jest ciekawe na taki fajny, nienachalny sposób.
Zbyszek oczywiście jeździ Maluchem.
Na koniec chciałabym Was zostawić z połączeniem, które
pojawiło się w mojej głowie po przeczytaniu jednego z opisów. Nie jest to może
dokładny opis tego człowieka, ale podobieństwo jest uderzające! Perła wszystkich
pereł. Strona 318.
Był to facet po trzydziestce, z kucykiem, w ortalionowej
bluzie, białych skarpetach i mokasynach. Widywałem go wcześniej i zawsze się
tak nosił. Mówili, że mieszkał w Stanach i nakradł aut za dwa miliony dolarów.
Ł. Orbitowski, Kult, Świat Książki 2019.
Czytałam tę książkę wiosną i jestem jej wielką fanką. Innych książek Orbitowskiego również!
OdpowiedzUsuńNigdy wcześniej nie czytałam książki o podobnej tematyce, mimo iż jest to gdzieś temat moich zainteresowań. Myślę, że domowa kwarantanna zmusi mnie do sięgnięcia po nowe pozycje i chętnie zamówię właśnie tę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, d-onthego🌍✈️
Ciekawa jestem, jak odnajdę się w takiej konwencji literackiej, tytuł zapisuję, aby w ramach eksperymentu kiedyś po niego sięgnąć. :)
OdpowiedzUsuńNie znalam wczesniej tej ksiazki, dziekuje za recenzje! Chetnie przeczytam :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńhttp://rymowanemysli.blogspot.com/
Uwieeeeeeeeeeeeelbiam tę książkę! Moje pierwsze spotkanie z Orbitowskim i jestem zachwycona. Narracją przypominało mi trochę Traktat o łuskaniu fasoli, też polecam.
OdpowiedzUsuńO, no to dokładnie tak samo jak ja - Orbitowski po raz pierwszy i od razu strzał w dziesiątkę :)
UsuńNaprawdę przypomina Traktat o łuskaniu fasoli? Pamiętam, że miałam jedno albo dwa podejścia do tej książki i nie przekonała mnie do siebie na tyle, żeby ją dokończyć. Ale to było dawno, może należałoby do niej wrócić...