Najdziwniejsza wyspa i najkoszmarniejsze rzeczy – parę słów o Pitcairn

Koszmarne rzeczy, które pod koniec dwudziestego wieku działy się na Pitcairn, przyćmiewają romantyczną historię buntowników, którzy ponad dwieście lat wcześniej osiedlili się na dziewiczej wyspie.

Zdjęcie książki Jutro przypłynie królowa


Jak już wspominałam w poprzednim tekście o buntownikach z „Bounty”, Pitcairn wydawało się rajem na ziemi. Mieszkańcy uprawiali ziemniaki, pomarańcze, ananasy, banany, kokosy, chlebowiec. Trudnili się też rybołówstwem. Tym razem zajrzymy trochę głębiej, a poprowadzi nas Maciej Wasielewski i jego książka Jutro przypłynie królowa.

(Nie)romantycznej historii ciąg dalszy

Wyspa ma 4,53 km². To dosłownie – tak jak pisze Wasielewski – skrawek lądu. Adamstown, największa i jedyna miejscowość na Pitcairn, leży jakieś piętnaście tysięcy kilometrów od Londynu. Statki zawijają do wyspy około sześć razy do roku. Poza tym mieszkańcy są odcięci od świata. Nadal. Tak jak to było w 1790 roku, gdy buntownicy z „Bounty” zeszli na ląd.

We wpisie o buntownikach z „Bounty” pisałam o alkoholowych burdach urządzanych przez resztki pierwszych buntowników. Gdy został tylko jeden, nawrócony i uduchowiony John Adams (to po nim miasteczko na wyspie nosi nazwę Adamstown), sytuacja się trochę uspokoiła. Dzięki przekazom wiemy, że przez wiele lat było dość stabilnie. Adams był liderem małej społeczności i jednym z niewielu dorosłych na wyspie. W końcu w 1814 roku otrzymał nawet amnestię i nie był sądzony za udział w buncie na „Bounty”.

W połowie XIX wieku Adamstown rozrosło się do prawie dwustu osób i było przeludnione. Rząd brytyjski pomógł przesiedlić się mieszkańcom do pozostałości kolonii karnej na wyspie Norfolk, jednak po półtora roku część wyspiarzy wróciła na Pitcairn – sentyment był nie do przezwyciężenia. Rozpoczął się wtedy okres dość mocnej izolacji potomków buntowników. Pod koniec XIX wieku na wyspie było około stu mieszkańców i pod wpływem pewnego amerykańskiego kaznodziei wszyscy zostali adwentystami. Izolacja trwała do około 1914 roku. Wtedy otwarto Kanał Panamski, a w związku z tym zwiększył się ruch wokół wyspy – powstała bowiem nowa droga morska do Australii i Nowej Zelandii.
 

Pitcairnczycy w 1916 roku

Jutro przypłynie królowa, czyli zaczyna się robić dziwnie

Nie bez powodu wyspa jest nazywana twierdzą. Nigdy nie zbudowano tam portu, mieszkańcy wzruszają ramionami i mówią, że nie jest im potrzebny. To wszystko mocno działa na romantyczną wyobraźnię niektórych. Od czasu do czasu ktoś próbuje osiedlić się na wyspie. Autor Jutro przypłynie królowa pisze o kilku takich przypadkach: o parze z Niemiec, Nicoli i Hendriku. Szybko uciekli z wyspy, chociaż nie udało mu się dowiedzieć, dlaczego. Mollie i Alan z Australii przez ponad rok siedzieli na wyspie i czekali na drewno do budowy domu. Jednak sztormy uniemożliwiały rozładunek statków, które próbowały podpływać, więc też się wynieśli. Był też socjolog, Nowozelandczyk, który napisał książkę o wyspiarzach. Nigdy nie została wydana i nikt nie wie, dlaczego. Podobno mu grożono – Kościół Adwentystów Dnia Siódmego miałby go ekskomunikować w razie wydania książki. Pewna reporterka usłyszała „Powiesimy cię, jeśli źle o nas napiszesz.

Wasielewski zadaje szereg pytań: przede wszystkim czy Pitcairnczycy mają taką władzę? Dlaczego zależało im na wstrzymaniu druku? Czy może stoją za tym Brytyjczycy? W końcu to ich terytorium, mimo że zamorskie. Wiele jest takich sytuacji, w których cisza rozbrzmiewa zbyt głośno. I to coś, co z tej ciszy wychodzi, naprawdę przeraża.

 

Pitcairn

Właściwie bardzo trudno jest napisać recenzję Jutro przypłynie królowa. Coś trzeba zdradzić, coś trzeba opisać, spróbować odtworzyć tę przerażającą (nie wiadomo, z jakiego powodu) atmosferę tajemniczości. Jednocześnie napisać ją w ten sposób, żeby nie spalić czytelnikowi puent, które się tam pojawiają i nie powiedzieć zbyt dużo. Między innymi dlatego zaczęłam od historii „Bounty” – pomyślałam, że jeśli to nie będzie zachęcające, trudne wewnętrzne sprawy wyspiarzy tym bardziej.

Maciejowi Wasielewskiemu udało się pomieszkać na Pitcairn. Próbował zaprzyjaźnić się z Pitcairnczykami, żył z nimi, rozmawiał. Trochę wypytywał, ale nie do końca, bo czuł ich nieufność. Nadal są bardzo zamkniętą społecznością, rzekłabym – definicją słowa specyficzny. Chyba niewiele się dowiedział, ale udało mu się napisać krótką, pełną treści książeczkę o wyspiarzach, ich zwyczajach, nieufności do obcych i procesie o pedofilię.

Tak, nie przesłyszeliście się – procesie o pedofilię. 

Wyobraźcie sobie więc, że jesteście młodą dziewczynką. Gdzie uciec na niespełna pięciu kilometrach kwadratowych? No właśnie. 

Filip Springer pisze o Jutro przypłynie królowa tak:

To nie jest książka o małej wysepce gdzieś na krańcu świata. To jest książka o tym, czego każdy z nas się boi. […] Ta książka dotyka zła w taki sposób, że po jej przeczytaniu człowiek koniecznie i natychmiast chce zrobić coś dobrego, by zmyć z siebie to, czego doświadczył. Przeżycie, które daje czytelnikowi Wasielewski, nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Jest za to konieczne.

Myślę, że nic więcej nie muszę dodawać – kto będzie chciał przeczytać, przeczyta. Więc z tym Was zostawię.

 

1 komentarz:

  1. Zaciekawiłaś mnie tą książką przez zbudowanie tej recenzji w taki sposób. Dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń