Koreańska wariacja na temat dystopii. O co chodzi w Squid Game – recenzja

Już po obejrzeniu samego trailera Squid Game człowiek zaczyna się zastanawiać: o co, do jasnej Anielki, chodzi?! Jakiś chory program w telewizji, koreańska wersja Igrzysk Śmierci, czy jeszcze coś innego? Z każdą minutą pierwszego odcinka coraz jaśniej widać, że oglądamy dystopijny świat, w którym mało kto przejmuje się biednymi, wręcz zadłużonymi ludźmi z nizin społecznych. Ale zaraz, czy ja przypadkiem nie opisałam właśnie późnego kapitalizmu?

Dystopie w pigułce

Moje rozważania zacznę od początku, czyli od definicji dystopii. To fantastyka naukowa. Polega na tym, że autor takiego dzieła obserwuje otaczającą go rzeczywistość i myśli sobie: co by mogło pójść gorzej? Bierze niektóre elementy tworzonego przez siebie świata i je hiperbolizuje, czyli wyolbrzymia. Chodzi tutaj głównie o rzeczy złe – dystopia jest bardzo pesymistyczna, zakłada, że nic się nie zmieni na lepsze, wręcz przeciwnie.

Squid Game jest dość ciekawą dystopią przede wszystkim ze względu na to, że na początku wydaje nam się, że oglądamy właściwie nasz świat. Poza samymi rozgrywkami twórcy dość mocno pilnują, żeby wszystko było w miarę znajome. Unikają futurystycznych nawiązań. Świat przedstawiony jest nieidealny. Wprawdzie jeśli jesteś biedny, nie ma dla Ciebie nadziei, ale to przecież znamy, bo w naszym świecie też tak jest. Na początku wszystko wydaje się więc w jakiś sposób przewidywalne. 

Tylko, że nie.


O tym, jak nas oszukują

Wiecie, dlaczego to robią? Bo świat, który znamy, jest wystarczająco zły i pełen niesprawiedliwości. Poza tym mamy bardzo dużo reality show, w których różni ludzie rywalizują o nagrodę pieniężną. Robią tam czasem naprawdę dziwne rzeczy, które inni uznaliby za poniżające. Nietrudno więc było uwierzyć, że to nasz zwykły świat i zobaczymy jakiś odjechany program telewizyjny. I wiecie co? W pewnym sensie tak było. To jest w tym wszystkim najdziwniejsze.

Już podczas czekania na pierwszą grę człowiek wyczuwa, że coś jest nie tak. Muzyka trochę nie pasuje, poza tym dlaczego strażnicy nie pokazują twarzy? Jednak prawdziwy cios obuchem w tył głowy dostajemy dopiero gdy ginie pierwsza osoba. Od tego momentu właściwie siedzimy z oczami jak talerze jakoś do końca drugiego odcinka, kiedy człowiek już powoli krzepnie i przyzwyczaja się do ciągłych zaskoczeń.

Bardzo sobie cenię te niespodziewane zwroty akcji, bo nawet mnie jest już obecnie coraz trudniej zaskoczyć (mimo że normalnie jestem ostatnią osobą, która się domyśli np. kto zabił w kryminale Agathy Christie. Nawet jeśli ten kryminał czytam trzeci raz). A tutaj niczego nie byłam pewna. W pewnym momencie wydawało się, że to będzie już tylko sieczka? Świetnie, już w drugim odcinku bohaterowie mogą przerwać grę i wrócić do domu, albowiem DEMOKRACJA. 

Squid Game jest też bardzo ciekawym tworem, gdy popatrzymy na niego z perspektywy surwiwalowych gier komputerowych. Tutaj fakt osadzenia akcji w dystopijnym świecie pomógł uzasadnić istnienie tak krwawej jatki. Podobnie jest w popularnych surwiwalach. Jednak w większości gier zdajemy sobie sprawę, że to fikcja, tu natomiast twórcy pozwalają nam się łudzić, że oglądamy świat bardzo podobny do naszego.

Schody, czyli parę inspiracji


Recenzja Squid Game – kadr z serialu, dziwaczne schody

Jednocześnie sceneria w Squid Game jest przesadzona w sposób wręcz absurdalny – to rozgrywki na śmierć i życie, krew leje się strumieniami, ludzie walczą też z demonami, które mają w sobie, a jednocześnie strażnicy noszą słodkie, różowe stroje (założę się, że w Halloween zrobiły one furorę). 

Ciekawa jest też klatka schodowa, po której strażnicy wraz z uczestnikami chodzą w rytm Nad pięknym modrym Dunajem Straussa. To piękny, dziewiętnastowieczny walc, który można usłyszeć chyba na każdym koncercie noworocznym w Wiedniu. A przypominam, uczestnicy idą właśnie na kolejną rzeź! To bardzo dobry przykład dekonstrukcyjnego zestawiania przeciwieństw. Do tego człowiek się trochę uspokaja, bo widzi ładne kolory i słyszy spokojną muzykę. Taki oddech przed krwią, która zaraz zacznie tryskać na wszystkie strony.


Sama klatka schodowa i jej niezliczone stopnie mają być wzorowane na słynnym obrazie pt. Relativity Eschera. To XX-wieczny grafik, który zyskał sławę właśnie dzięki tego typu obrazom oszukującym wzrok. Inspirował się matematyką i geometrią. Był poważany do tego stopnia, że w 1954 na kongresie matematyków w Amsterdamie wystawiono jego dzieła. Byli oni zadziwieni, jak intuicyjnie podchodził on do tej nauki i jak mu to wychodziło. Zresztą do dziś jego obrazy inspirują licznych twórców.

 Przyciąganie nieznanego 

Ostatnia rzecz, którą wyróżniłabym w Squid Game, jest jej koreańskość. Wydaje mi się, że ludzi pociąga fakt, że muszą siedzieć i przeliczać walutę na taką, która powie im, ile pieniędzy było tak naprawdę do wygrania. To wszak coś nowego, musieć skupiać się na napisach, bo przecież nie zrozumiesz koreańskiego ze słuchu tak jak angielskiego.

Do tego dochodzi jeszcze sposób artykulacji Koreańczyków, tak różny od naszego. Dla mnie było to doświadczenie trochę egzotyczne – w ogóle nie znam tego języka, więc wpatrywałam się w napisy jak sroka w kość. Często były one niewspółmierne do tego, co (jak mi się wydawało) odczytywałam z tonu głosu postaci.

Z drugiej strony chyba w poniżej linkowanej dogłębnej recenzji Squid Game usłyszałam od osoby znającej się na temacie, że estetyka serialu, łącznie ze sposobem wypowiedzi postaci, mocno nawiązuje do anime. Mowa tu szczególnie o najbardziej wkurzającej pani (kto oglądał, ten na pewno wie wie), która czasem wydzierała się zupełnie nieadekwatnie. Co też w jakiś sposób było ciekawe. Cóż, ponieważ było inne.

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz